sobota, 27 lutego 2016

Dalej wybieram się do Hogwartu

Mam lat 26 i pół, całe dorosłe życie spędziłam na nauce żeby móc wykonywać zawód radcy prawnego, ale gdybym dostała list z Hogwartu olałabym to wszystko bez minuty zastanowienia.

Zaczęliśmy u mugoli
Oglądałam ostatnio zdjęcia z wycieczki do wytwórni Warner Brothers w Londynie, które z resztą ilustrują tego posta. Już same te zdjęcia, a więc ledwie namiastka świata wykreowanego tylko na potrzeby filmu poprawia mi humor. A przecież tam nie ma ani magii, która pozwala przywołać do siebie pilota bez wstawania, ani zamku, w którym mieści się sto czterdzieści różnych (w tym ruchomych) schodów, ani magicznych stworzeń, ani sklepów z tymi wszystkimi cudownymi rzeczami.

Ta komórka pod schodami to dosyć słynne miejsce.
Ja tak naprawdę nigdy nie rozumiałam ludzi, który przeczytali serię o Harrym Potterze, ale nie pokochali go tak jak ja. Takich, którzy mogli wytrzymać kilka miesięcy (lat?!) po premierze kolejnej części i jej nie przeczytać. 



Przed wyruszeniem do Hogwartu trzeba było oczywiście zakupić całe potrzebne wyposażenie.
Mojego męża ominął szał na Harry'ego. Nie czytał go jak był dzieckiem. A że mamy taką tradycję, że czytamy książki na głos, zaproponowałam w którymś momencie, żebyśmy może wzięli się za Harry'ego. Pierwsze dwie części wciągnęły go o tyle o ile. To są po prostu dobre książki. Przy trzeciej części trochę dokazywał na temat zmieniacza czasu, ale potem przepadł całkowicie. Pod koniec ostatniej części czytaliśmy po 2 godziny dziennie. I kompletnie nie mógł się oderwać, a ja razem z nim, mimo że każdą część czytałam na pewno po kilkanaście razy. Łukasz miał wtedy 29 lat, z charakteru był (i jest) czepialskim cynikiem. Ale Harry go oczarował, podobnie jak trzynastoletnią mnie.


W końcu dotarliśmy na właściwy peron!
A pamiętacie jakie kiedyś były kościelne kontrowersje wokół Harry'ego Pottera? I nie mam tu na myśli księdza Natanka, ale ogólną linię. Z perspektywy czasu wydają mi się one jeszcze bardziej niedorzeczne niż wtedy. Bo drugiej takiej opowieści o wadze miłości, przyjaźni i dobra - dla mnie - nie ma.

Podniecenie sięgało zenitu kiedy pojawili się dementorzy!!
Uderzyłam w patos, a przecież miałam pisać o samym świecie. O tym jak zawsze chciałam się uczyć jak przenosić przedmioty różdżką tylko poprzez wypowiedzenie kilku starannie dobranych słów, jak uwarzyć eliksir rozweselający. Jak zawsze zastanawiałam się jak smakują i jak działają musy-świstusy, kanarkowe kremówki i kwachy. Jak chciałam uzbierać kolekcję 500 kart z czekoladowych żab (w tym 5 Dumbledorów). O tym jak bardzo chciałam się udać do Zielarni nr 3, przelecieć się nad zamkiem na miotle (chociażby na starym Meteorze!), zaplątać się w gobelin i odnotować, że właśnie odkryłam nowe tajne przejście. Z jakim smakiem czytałam opisy uczt w Hogwarcie, mimo że przecież nie podawało się tam niczego aż tak magicznego. Zjadłabym nawet najbardziej podejrzaną fasolkę wszystkich smaków Bertiego Botta. Byłam ciekawa, czy tiara przydziału faktycznie przydzieliłaby mnie do Ravenclawu tak jak zawsze sądziłam i czy mój patronus miałby kształt gryfonika brabanckiego. 

Musieliśmy uciekać z pociągu i dostać się do Hogwartu w inny sposób! Najpierw próbowaliśmy dojechać starym samochodem Rona. Niestety działał średnio.
W końcu przesiedliśmy się do motoru Hagrida/Syriusza. To był strzał w dziesiątkę!
Harry, Ron i Hermiona byli moimi przyjaciółmi, z którymi dorastałam*, ale JK Rowling dała mi (i całemu mojemu pokoleniu) o wiele więcej. Dała nam magiczny świat, do którego się tęskni, który zostaje na swoim miejscu nawet kiedy po raz kolejny kończy się przygoda. Świat który współistnieje koło naszego i jest przez to jakoś bardziej możliwy. I choć całkowicie nierealny i przeczący wszelkim zasadom logiki - to jednak tak jakoś ci się wydaje, że może jednak istnieje i wcale nie jest tak odległy. Bo to zwyczajny świat, w którym je się kanapki i pudding, tyle że do dźwięków zawodzenia Celestyny Warbeck, zamiast Violetty Villas. A zamiast odkurzania, mama każe ci odgnomić ogród. 

Już za chwileczkę, już za momencik...
I strasznie się cieszę, że w tym roku znowu wokół świata Harry'ego dużo się dzieje. Że powstał kolejny film, na który oczywiście nie mogę się doczekać. Że już od sierpnia będę miała kolejny pretekst do odwiedzenia Londynu, bo nie wyobrażam sobie, że mogłabym nie zobaczyć sztuki Harry Potter and the Cursed Child. Że może cały szał zacznie się (choć w małej części) od nowa. Że może przy tej okazji ktoś w administracji Hogwartu wykona wreszcie swoją robotę i wyśle zaległe listy. Oczywiście wiem, że trzeba będzie to jakoś sensownie zorganizować skoro będę się musiała przenieść z mężem, który - liczę się z tym - może nie dostać listu, oraz z dzieckiem. Ale bądźmy poważni, dali tam radę nauczać wilkołaka, więc sądzę, że nie będzie chyba aż takiego problemu.

Wreszcie w Hogwarcie!
Tutaj łakocie z uczty powitalnej.
Pierwsze zajęcia.
_________________
* - disclaimer: nigdy nie byłam no-lifem siedzącym w domu i rojącym sobie, że siedzi w banku, którego strzegą smoki. Przeciwnie, w okresie nastoletnim mojego życia ciągle mnie gdzieś nosiło i praktycznie cały czas spędzałam poza domem. Z innymi przyjaciółmi Harry'ego. Ale nie tylko.

Wszystko bym czytała!
Akurat piwo kremowe zawiodło. Miało być rozgrzewające.

środa, 24 lutego 2016

Zbyt dużo filmów

Nie przytłacza Was to czasem? Bo mnie bardzo. Filmów jest zbyt dużo. Dobrych filmów jest zbyt dużo. I mam w głowie taką myśl, że choćbym oglądała cały czas, to i tak nie dam rady. Bo są klasyki, na które trzeba wygospodarować czas, z jednej strony dlatego, że "wstyd nie widzieć", a z drugiej dlatego, że są po prostu dobre. Jest dużo filmów, które się już widziało (nawet i po kilka razy), ale bardzo się je lubi, więc chciałoby się je zobaczyć kolejny raz. I jest całe mnóstwo nowości, które dosłownie zalewają kina każdego dnia. I właśnie o tym chciałam dzisiaj napisać.

Źródło

wtorek, 23 lutego 2016

10 lektur szkolnych, które może jednak warto przeczytać

O tym, że lektury bywają nudne, wiemy wszyscy.  Większość uczniów i tak ich nie czyta, więc w sumie strata jest niewielka. Chociaż gdyby od podstawówki zalecano nam interesujące pozycje dopasowane do naszego poziomu intelektualnego i emocjonalnego, może jakiś uczeń uznałby jednak, że warto czasem coś przeczytać?


Ranking 10 najlepszych współczesnych aktorów

Dziś przedstawię Wam 10 moich ulubionych aktorów. Każde nazwisko opatrzone będzie krótkim opisem zawierającym informacje jakie filmy z danym aktorem są w mojej opinii najlepsze. Przy okazji robienia tego rankingu, zyskałam pomysł i materiał na 3 kolejne notki filmowe. Wybór zaledwie dziesiątki ulubionych aktorów okazał się więcej niż trudny. Gdybym założyła sobie, że ulubieńców będzie 25 pewnie byłoby równie ciężko.
W każdym razie: panie i panowie, przedstawiam wam niniejszym ranking dziesięciu najlepszych, w mojej opinii, aktorów współczesnych (kolejność alfabetyczna):


1. Jeff Bridges,
czyli aktor, który potrafi zagrać wszystko. Jego najlepszą kreacją jest zdecydowanie Jeff "The Dude" Lebowski z filmu Big Lebowski, którego po prostu uwielbiam. Dude jest ucieleśnieniem luzu, od pierwszej sceny, kiedy to wypisuje czek na 69 centów za mleko, aż do ostatniej, kiedy w celu odreagowania traumatycznych wydarzeń, proponuje grę w kręgle. Ja w ogóle lubię Bridgesa z brodą. We wszystkich najlepszych, moim zdaniem, filmach ją ma. Chociażby True Grit gdzie asystował mu Matt Damon (który zresztą też miał się znaleźć w niniejszym zestawieniu). Jest to remake produkcji z 1963 r. o takim samym tytule. W oryginale grał John Wayne. Mimo że średnio szaleję za westernami, obydwie wersje bardo mi się podobały. Warto wspomnieć także o stosunkowo nowym "R.I.P.D. Agenci z zaświatów" ("R.I.P.D."), gdzie Jeff prezentuje bardziej komediową stronę. Uwielbiam jego akcent. Ten film nie jest szczególnie odkrywczy, podobne produkcje zawsze były i będą, ale naprawdę wyjątkowo mi się podobał. 

Rzecz o reżyserze (1): Tim Burton

Zacznę od tego, że jeszcze dwa-trzy lata temu na pewno nie odważyłabym się pisać o filmie. Mniej więcej do osiemnastego roku życia całkowicie ignorowałam tę część kultury, uznając książki za jedyne medium zdolne przekazać ciekawą historię. Co mogę powiedzieć? Głupia byłam. Jakoś tak w okolicach osiemnastki zabrałam się za nadrabianie braków. W tamtym okresie bardzo wciągnęłam się między innymi w twórczość reżysera, o którym będzie traktować dzisiejsza notka. Generalnie od tego momentu dużo oglądałam. A potem spotkałam na swojej drodze popkulturowego zjeba (nie, nie chodzi mi o Quentina Tarantino), który obecnie jest moim mężem. Od tego czasu wręcz chłonę filmy.
Mimo tego, że bardzo dużo już widziałam, zaległości stworzone do osiemnastki ciągle depczą mi po piętach. Moja mama, największy pszczyński filmoznawca, ciągle łapie się w szoku za głowę kiedy mówię, że nie widziałam jakiegoś "klasycznego" filmu. A to "Szklanej pułapki", a to "Braveheart", a to "Szeregowiec Ryan" (tak, serio, co do każdego z tych filmów przynajmniej raz mi to powiedziała. Ale już dawno nadrobiłam! Nie oceniajcie mnie). Teraz już to zaakceptowała i nawet ostatnio nagrała mi "Ojca chrzestnego" (którego akurat widziałam już dawno).
Z tego powodu jeszcze do niedawna uważałam, że o filmie nie wiem zupełnie nic. Ale z tygodnia na tydzień łapałam się na tym, że uczestnicząc w rozmowach z ludźmi myślę sobie "o, to widziałam, to też, to też", byłam w stanie wymienić coraz więcej filmów, a im dalej w las, tym częściej na pytanie "a widzieliście to?" odpowiadała mi cisza. Zwykle mam problem z prowadzeniem rozmowy z nowo poznaną osobą, ale film stanowi zawsze dobry temat. I tak, wiem, że moja wiedza dalej jest zaledwie kroplą w morzu, ale kropla to już coś, prawda? 
A poza tym lubię pisać o filmie. Nie liczcie jednak na ambitne recenzje filmów alternatywnych, analizę ujęć i zastosowanych technik, oraz wartości artystycznych. Będzie subiektywnie i dla przyjemności. A dziś kilka słów o moim ulubionym reżyserze. O nim:


Rzecz o pisarzu (1): Stephen King

Dziś chciałam z Wami pogadać o królu (dosłownie) horroru, jednym z najbardziej poczytnych współczesnych autorów, który średnio wydaje więcej niż jedną książkę rocznie (serio, właśnie policzyłam: wg. wiki pierwszą powieść wydał w 1974 r. i jak dotąd napisał ich 50!), panie i panowie...